Co robić w cudownie ciepłe dni, gdy wiosna zagląda nam do talerza?
Nie pokazywać jej już ciężkich, zimowych potraw, odstawić flaki, krupniki, gęste kremy grzybowe na śmietanie. Myślimy o potrawach lekkich, świeżych, pełnych zapachu wiosny. Marzymy o różowym kolorze na stole, a po nocach śni nam się najcudowniejszy chłodnik – litewski.
Żeby tę szlachetną tęsknotę zaspokoić, nasze myśli powinny skoncentrować się dziś na tym, żeby nastawić zsiadłe mleko. Oczywiście nie byle jakie mleko, tylko porządne, tłuste, wiejskie. Warto się za nim nachodzić, bo bez tego nici z chłodnika. Zsiadłe mleko to jeden z warunków koniecznych udanego chłodnika, żaden kefir, broń Boże jogurt. Kolejnym składnikiem, bez którego nie ma chłodnika, są małosolne ogórki, będące teraz, w połowie maja, cudowną obietnicą lata. I koper, ten pierwszy, świeży, pachnący najpiękniej. Do tego chrupiące czerwone rzodkiewki, nie za duże, trochę czosnku, szczypiorek no i oczywiście wywar z młodych buraków z botwiną, gotowany krótko w delikatnie posolonej i osłodzonej wodzie, lekko zakwaszonej octem.
Tajemnicą chłodnika jest dodanie do niego kwaśnej, wiejskiej, pachnącej śmietany Moja babcia wbijała do niej jeszcze odtłuszczoną galaretkę z pieczeni cielęcej, a w samym chłodniku znajdowałam zawsze cieniutkie tej pieczeni kawałki, oczywiście na zimno. Bezpośrednio przed podaniem uwielbiam dodawać do chłodnika kawałki młodych pędów zielonego groszku, które cudownie dekorują zupę i niezwykle wpływają na jej smak.
Pierwsza różowość wiosny już na talerzu. Drugą powinien być rostbef, ale nie odważę się go zaproponować, bo w sklepie zbyt łatwo możemy trafić na taką jego jakość, która zepsuje nam cały obiad. Zamiast rostbefu przygotujemy więc różową polędwicę, której cały baton przyrządzimy tak, jak przyrządzilibyśmy rostbef. Na noc mięso nacieramy cebulą i tłuczonym pieprzem, następnego dnia obsmażamy je szybko na gorącej patelni, pakujemy w folię i wsadzamy do piekarnika rozgrzanego do 200 stopni na 20 minut na każdy kilogram. Pod koniec pieczenia na chwilę odkrywamy folię, żeby mięso trochę podpiec z wierzchu, wyjmujemy z pieca, ponownie szczelnie owijamy folią i czekamy, aż wystygnie. Dzięki temu różowy kolor jest jednakowy na całej grubości polędwicy. Taką pieczeń można zjeść na ciepło z młodymi ziemniakami i koprem albo tak, jak ja wolę: na zimno, pokrojoną w cienkie carpaccio i podaną z sosem remoulade.
Tekst:: Magda Gessler
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za cierpliwość w pokonywaniu antyspamowych zasieków