Anna była prawdziwa damą.
Nienaganne maniery, szalenie wytworna, zawsze pogodna i uśmiechnięta.
Zgrabna i filigranowa. Długie, rude włosy upięte w kok,
twarz o alabastrowej, nigdy nie opalanej cerze
Zjawiskowa.
Kiedy ją poznałam miała prawie 70 lat.
U boku Bogdana konsumowała wszelkie przejawy życia luksusowego.
Teatr, kino, zagraniczne ciuchy, kremy na zamówienie.
Sopot, Krynica, Zakopane. Zdrowy, długi sen i dieta.
Pani do Tego i Pani do Tamtego dbały o to żeby ręce Anny były nieskazitelne.
Ale polędwicę robiła sama.
Najlepszą na świecie.
Oczyszczoną z błonki, wyciętą ze środka tylko ta najgrubszą cześć podsmażała
na sklarowanym maśle ze wszystkich stron turlając z wysiłkiem po wielkiej patelni.
Potem polędwica lądowała w piekarniku.
Posypana grubą solą i młotkowanym pieprzem,
startym na tarce masłem była pieczona 15 min.
Potem odpoczywała tyle ile się piekła.
Pojawiała się na stole pokrojoną w grube plastry,
serwowana z dodatkami w zależności od pory roku.
Wiosną z sałatką z mleczu i pokrzywy w sosie winnym, latem ze szparagami,
rukolą i roszponką, jesienią z terriną z leśnych grzybów,
skropiona sosem z magi i oliwy z oliwek,
zimą z kawiorem z bakłażana lub konfi z suszonych owoców.
Czyta się jak fragment książki :)
OdpowiedzUsuńPrzepis świetny, oprawa tekstowa o niebo lepsza.
Całość wykwintna i wyszukana. Super.